Konkubina

Jestem sobie Krysia z Kutna.
Zawsze byłam rezolutna,
bo nie zdaję na przypadek,
żeby czasem dostać spadek
od samotnych starszych panów
bez matrymonialnych planów.
Owych gości sanatorium
czule żegnam w krematorium,
a ich krewnych bez potrzeby
nie narażam na pogrzeby,
bo o smutnym tym wypadku
zawiadamia ich sąd spadku.
Ciężki i bez żadnej winy
jest los byłej konkubiny
i nie idzie na łatwiznę,
kto przyjmuje darowiznę.
Raz już miałam smak popsuty,
gdy groziły mi zarzuty
i w perspektywie więzienia
doszło do wydziedziczenia
syna i dwóch byłych córek,
co chcieli ciągnąć za sznurek,
oraz wnuczek i wnuczków,
co nie znały kruczków.
Mym ostatnim konkubentem
lekarz, który był pacjentem
dwóch pokrewnych specjalności
w kwestii stanu świadomości.
Mimo moich miękkich prób
nie chciał zgodzić się na ślub,
bo mu powiedział numerolog,
że widzi trumnę i nekrolog,
gdyż w opozycji jest do Księżyca
prawie trzydziestoletnia różnica.
I tak przez tego hochsztaplera
emerytury nie pobieram.
Ale od mego konowała
cztery hektary pola dostałam
i może skusi mnie ten blues,
żeby zapisać się na KRUS,
choć się nadaję na rolnika
jak Al Capone na kanonika.
Wśród licznych jest prezentów
od byłych konkubentów
pochówek obok żony
w Alei Zasłużonych.
Nie tylko w ich urodziny
płonie znicz od konkubiny,
bo na pierwszego listopada,
kiedy kolejka właśnie przypada.
Aby więc szynkę mieć do chleba,
wkrótce wyruszyć w drogę trzeba
i przepracować w pocie i znoju
kolejny turnus w Kudowie Zdroju.