Ona mówiła „Halo?”,
a on nie mówił nic,
miała kuchnię i salon,
choć to nie hotel Ritz.
On stawał pod oknami
i tęskne wiersze słał,
choć nie esemesami,
bo kindersztubę miał.
Ona się malowała
i planowała ślub,
obcasy zakładała,
a nogi miała cud.
On chodził na siłownię
i modny nosił ciuch,
wysławiał się swobodnie
i motor puszczał w ruch.
Szeptali swe imiona
i całowali krzyż,
w rytm marszu Mendelssohna
sypano biały ryż.
Było wielkie wesele,
a potem nocny lot
do Indii i na Seszele
w czasie jesiennych słot.
Dziś ona nie je mięsa,
a on zajada schab,
nie starcza jedna pensja,
więc mówi, żeby kradł.
Z przypadku albo nie
urodził im się syn,
więc pyta, czy on chce
prowadzić rejestr win.
Teściowa wtrąca się,
teść wciąż udziela rad
i pyta, czy on wie,
że nikt nie jest bez wad.
O domku już nie marzą,
mieszkanie może być,
on chodzi ze złą twarzą,
ona zaczęła tyć.
On lubi wejść do sieci
i lubi mecz na żywo,
nie chce więcej dzieci
i pije dobre piwo.
Jaka to była para,
niech widz odpowie sam,
on mówi o niej „stara”,
a ona o nim „cham”.