Mój kochany synku,
słodziutki rodzynku,
Tatuś od nas odszedł,
poleciał do młodszej.
Zostawił mieszkanie,
ten obraz na ścianie,
jakieś stare sprzęty,
płaci alimenty.
Jesteś mym rycerzem,
(choć w miłość nie wierzę)
i żaden mężczyzna
(każda matka przyzna)
nie równa się z tobą.
Mój syneczku miły,
sny się ziściły,
z każdą chwilą błogą
razem, bliżej siebie
jak księżyc na niebie
i rój gwiazd dokoła.
Kto rozerwać nas zdoła
niech już dziś się strzeże,
chociaż nie uwierzę,
żeby cię kochała
i o ciebie dbała
i tyle ci dała co ja.
Nie ma jak u mamy,
mój synku kochany,
i nawet pan Jacek,
co znalazł mi pracę
nie będzie tym dla nas,
kim zawsze jest mama.
Choć nikt nie jest święty,
twój Tatuś przeklęty
mówił, że za trudno
żyć z taką marudną,
głupią i obłudną
i do tego nudną
kobietą jak ja.
Więc powiem ci szczerze,
gdy tak z tobą leżę
(choć w szczerość nie wierzę)
i dzień za oknem widny:
oby z ciebie nigdy
– przed sobą się przyznam –
nie wyrósł mężczyzna.